Bez kategorii

…Słoneczny okienny ogród…

Gdzieś kiedyś czytałam, że człowiek który poważnie myśli o założeniu rodziny w pierwszej kolejności powinien wyhodować z ziarna roślinkę. Następnie pielęgnować ją tak by przez dwa lata się utrzymała. Dopiero później powinien zająć się zwierzakiem, który ze względu na swoją żywotność i odmienne potrzeby niż rośliny potrzebuje większego zaangażowania. Dopiero po ‘zdaniu’ tych testów człowiek jest gotowy by mieć własne potomstwo, które wychowa dobrze i w atmosferze szczęścia.

Nie mam pojęcia gdzie i kiedy to czytałam. Musiało to być bardzo dawno temu. Nie mniej ostatnio słyszałam coś podobnego w filmie oglądanym razem z mamą. Do tej pory się tym nie przejmowałam jakoś specjalnie. W końcu nie od dziś w domu mam stado futrzaków o które dbam na spółkę z mamą i Tankiem. Chociaż może teraz trochę bardziej niż kiedyś. Poza tym na głowie mam już nie tylko królika i dwie świnie morskie, ale jeszcze psa, którego mam w spadku. Więc stadko pod moją opieką trochę się rozrosło i o każde z nich muszę zadbać. Dobrze, że chociaż mam mamę, która zdejmuje ze mnie większość obowiązków z nimi związanych. Jeśli chodzi o rośliny… Przyznać muszę, że jestem w tym straszna. Udało mi się skutecznie zasuszyć praktycznie wszystkie kwiatki doniczkowe, jakie mama postawiła mi na oknie. Po prostu nie pamiętałam by je podlewać, nie chciało mi się i takie różne na nie. W ten oto sposób pożegnałam się jakiś czas temu z kwiatkiem, który dostałam od Piano i Blondi na 18-ste urodziny. Gdzieś chyba mam nawet jego zdjęcie…

Takim oto sposobem dochodzę do jasnego wniosku – nie nadaję się na hodowcę roślin. Po prostu nie. Przy mnie nic nie ma prawa wyrosnąć i się utrzymać. Przynajmniej w takim przekonaniu byłam przez dotychczasowe życie. Teraz ten pogląd mogę śmiało zmienić, w związku z przypadkiem, który wszystko zmienił.

Jestem osobą, która uwielbia próbować nowych rzeczy (wrażenia ekstremalne zostawiamy na boku, to bajka Eli a nie moja). Najczęściej objawia mi się to tym, że wchodząc do sklepu i widząc coś nowego najczęściej ładuję to sobie do koszyka razem z innymi zakupami. Po prostu by zobaczyć w domu co to jest, jak się to je, jak smakuje. Takim sposobem zakupiłam sobie pod koniec czerwca ostatnio owoc papai. Długo on leżał w domu, bo choć w sklepie musiałam go mieć i spróbować, to w domu stracił jakoś swój blask. Kiedy zaczął już się powoli psuć zabrałam się za niego. W środku masa malutkich pestek, a owoc sam w sobie nie wyróżniał się jakoś specjalnie. Smakował mi, ale nie na tyle bym stała się jego fanką (jak to stało się w przypadku liczi). I wtedy wpadłam z mamą na mega pomysł, by część nasionek wyciągniętych z owocu zasadzić sobie w doniczce. Wiedziałam, że nie mam zdolności ogrodniczych i prędzej będę mieć kaktusa na wewnętrznej stronie dłoni niż coś mi się w tej doniczce ‘urodzi’, ale mimo to chciałam spróbować. Nasionka wraz z cząstkowym miąższem zostawiłam na noc w kuchni, by następnego dnia po powrocie z pracy wsiać je w ziemię. Przez jakiś czas chodziłam i podlewałam swoją ziemię, nic jednak się nie pokazało. Uznałam więc, że po prostu nie umiem wyhodować roślinki z nasionka i przestałam przyglądać się zawartości doniczki z takim entuzjazmem. Nie mniej podlewałam nadal ziemię, która w niej była. Moja mama zresztą jak nie patrzyłam, również ją podlewała.

To stało się któregoś popołudnia, gdy wróciłam z babcią ze spaceru. W garści miałam jakąś gałązkę kolorowego krzewu, który widziałam po drodze. Podobał mi się na tyle, że zabrałam go do domu. Byłam pogodzona z tym, że moja papaja nie wyrośnie, więc chciałam swoją gałązkę wsadzić do tej właśnie doniczki. Jakie było moje zdziwienie kiedy po powrocie do domu w doniczce znalazłam kiełki świeżych roślin. W pierwszej chwili myślałam, że to mama wsiała mi do niej jakieś zboże lub inne cudo dla zwierzaków. Jednak ona nie wiedziała o czym mówię. I dopiero po chwili dotarło do mnie co znalazłam w doniczce. Wykiełkowała moja papaja! Dostałam totalnego świra na jej punkcie. Oczywiście każdy w domu i pracy musiał wiedzieć, że mi się udało, że wyrosła. Poczytałam kilka wpisów na forach w związku z hodowlą tego cuda i zaczęłam dbać ze zdwojonym entuzjazmem o swoje kiełki. Trochę się martwiłam tym, co przeczytałam, ale miałam nadzieję, że nie będzie tak źle. I nie jest. Od dnia kiedy odkryłam wzrost swojej roślinki minęło 17 dni. Codziennie robię jej kilka zdjęć z różnych ujęć by zobaczyć jak się zmienia z dnia na dzień. Różnica jest znacząca.

dzień 1

Dzień 1

dzień 2

Dzień 2

dzień 3

Dzień 3

dzień 5

Dzień 5

dzień 6

Dzień 6

dzień 7

Dzień 7

dzień 8

Dzień 8

dzień 9

Dzień 9

dzień 10

Dzień 10

dzień 12

Dzień 12

dzień 13

Dzień 13

dzień 14

Dzień 14

dzień 15

Dzień 15

dzień 16

Dzień 16

Jak widać na zdjęciach sporo nasionek mi wykiełkowało. Może nawet wszystkie, które wsiałam. Niestety nie wiem ile tego było, bo wsadzałam do ziemi w całym nasiennych kupkach. Brawo ja. Oczywiście w moim fotograficznym dzienniku papai brakuje jakiegoś dnia (jednego czy więcej), ale nie wydaje mi się by to miało jakieś znaczenie. Codzienna obserwacja i tak jest fascynująco. Po wewnętrznych kręgach doniczki mogę się już rozeznać jak bardzo urosła. Niestety kilka roślinek już mi uschło i teraz powoli obumierają. Czemu tak się dzieje nie mam pojęcia, bo wszystkie mają te same warunki. Co jeszcze dziwniejsze najsłabsze okazują się te okazy, które są oddalone od największego skupiska, są same i mają najwięcej światła (tak mi się wydaje). A tam, gdzie jedna rośnie niemal na drugiej i wzajemnie utrudniają sobie życie zrobiło się gęsto i żadna nie zamierza się poddać. Ciekawe.

Sukces, którym okazało się zasianie papai mocno mnie uskrzydlił. Na podobnej zasadzie (czyli całkiem dla hecy i na hura) zasadziłam sobie ostatnio w drugiej doniczce pestki wyciągnięte z arbuza. Nie wiedziałam czy coś z nich będzie, ale sukces papai pozwolił mi wierzyć, że tak. Dodatkowo do małych pojemniczków wsiałam sobie nasionka z papryki. O wszystkie dbam tak samo jak o moją pierwsza roślinkę. Codziennie podlewam małymi ilościami wody, by chociaż pół centymetra wody było na powierzchni każdej doniczki. Tylko moja piękna orhidea ma inaczej, bo ją podlewam dwa razy w tygodniu większą ilością wody, a tak to dostaje tylko resztki z podlewania moich kiełków. Tak samo zajmuję się usychającym w pracy wrzosem, o którym nikt nie pamięta. Jednak jeśli chodzi o niego to jakbym o niego nie dbała to cholernik się sypie i usycha. Nie wiem co mu jest, może powinniśmy zacząć do niego mówić? Ponoć jak się czasami pogada do roślinek to lepiej rosną. Chyba to sprawdzę.

Wczoraj jak już mam to w zwyczaju zabrałam się za podlewanie moich roślinek. Jaka była moja radość, gdy w nowej zobaczyłam to:

moje arbuzy

Moje arbuzy zaczęły się przebijać na powierzchnię ziemi! Dostałam takiej głupawki, że od razu narobiłam zdjęć a doniczkę podetknęłam pod nos niemal każdemu w domu. Do KoChaSia napisałam smsa o moim kolejnym ogrodniczym sukcesie, a Dużej Mi wysłałam nawet zdjęcie by się pochwalić. Dziś rano przed wyjściem do pracy zajrzałam ponownie do doniczki. Ku mojej radości pierwszy listek już był ponad ziemią, a reszta powoli idzie w jego ślady.

moje arbuzy dzień po

Teraz zostaje mi jeszcze poczekać co będzie z moją papryką. Trochę się jednak boję, że nasionka mogły być w lodówce i teraz nic z nich nie będzie. No, ale zobaczymy. Może jednak dadzą sobie radę na tym moim oknie i wyrosną? Mam jeszcze kilka doniczek w domu i chyba sobie machnę jeszcze liczi, tylko najpierw muszę kupić sobie owoce. Przyjemnie z pożytecznym, bo przy okazji zjem swój ulubiony owoc. Poza tym Ola zaoferowała, że podrzuci mi kilka nasionek swoich tykw, więc idę na całego. Ogarnął mnie jakiś szał z tym sianiem. No, ale może w końcu te moje okno będzie jakoś wyglądać.

Martwi mnie tylko co będzie z moimi roślinkami kiedy pojedziemy z KoChaSiem na urlop. Będę musiała mamę specjalnie przeszkolić w tym, jak powinna o nie dbać, by nic się nie zmieniło. I jakoś namówić ją lub Tanka by mi codziennie robili zdjęcia, tak bym po powrocie nie miała dużej dziury w swoim papajowym dzienniku. Jak to człowiek potrafi się zmienić, prawda? Kiedyś zasuszałam wszystko co mogła, a teraz podlewam i dbam by żadna moja roślinka nie padła.

przed i po

2 myśli w temacie “…Słoneczny okienny ogród…”

  1. … a Twoje papryczki na parapecie mają się dobrze. Chyba dobrze, bo są pod moją opieką, więc jak za miesiąc pozostanie choć jeden zielony listek, to będzie duży sukces 😉

    Polubienie

    1. Liczę na to, że jednak jej nie zasuszysz ani nie utopisz 😉 Szkoda by było takiej roślinki. U mnie z tego samego wysiania trzymają się bardzo ładnie i powinny sobie poradzić 🙂

      Polubienie

Dodaj komentarz